Pies myśliwski w wielkim mieście

Pies myśliwski w wielkim mieście

Jesteśmy już razem wieki, a nawet tysiąclecia. Co prawda paleontogenetycy nie są pewni co do tego, kiedy dokładnie pies stał się psem i częścią naszego ludzkiego stada, jednakże znaleziska archeologiczne sugerują jasno, że wspólnie chadzamy na łowy już ponad 35 tysięcy lat. To kawał czasu jeśli chodzi o przyjaźń. Psy towarzyszą nam w łowach, doglądają naszych stad, bronią nas przed intruzami, umilają swoją obecnością nasze codzienne chill outy, a nawet troszczą się o nasze potomstwo bacząc, by nie zrobiło sobie krzywdy pod naszą nieuwagę. Czy można mieć u boku kogoś lepszego? Bo pies to niewątpliwie „ktoś” i wrósł już tak mocno w nasze życie, historię i kulturę, że trudno wyobrazić sobie jego nieistnienie. Zważając na okoliczności, w jakich spotkaliśmy się nos w nos wieki temu, możemy dziś śmiało powiedzieć, że bez psa myśliwskiego kynologia praktycznie nie istniałaby.

Obecnością naszych czworonożnych przyjaciół cieszyliśmy się w jaskiniach, jurtach, wreszcie osadach. Wraz z rozwojem cywilizacji i narastania miejskich tkanek – zamieszkały z nami w metropoliach fantastycznie dostosowując się do specyfiki życia w nich.

Każdy z moich psów jest mieszkańcem metropolii. Jeden z nich uczynił mnie myśliwą – razem zaczęliśmy tę wielką przygodę, a po nim kolejne dwa wciąż towarzyszą mi w łowisku będąc nieocenionymi pomocnikami i wiodąc żywoty szczęśliwe, choć zdecydowanie zbyt krótkie. Jakkolwiek po każdej wyprawie pełnej przygód powracamy razem na miejskie ciche osiedle, do niewielkiego mieszkania w bloku z okresu Zimnej Wojny. Część moich kolegów jest zdania, że pies dzielący ze mną na codzień przestrzeń jako domownik i członek rodziny musi być zdecydowanie kiepskim towarzyszem łowów, bo dobry pies ma siedzieć w budzie głodny kontaktu ze światem. A jak wiadomo, taki miejski wypieszczony panicz ich zdaniem nie ma prawa dobrze pracować. Dziwny to pogląd. Ja nigdy na pracę moich czworonożnych domowników nie narzekałam. Wręcz przeciwnie, cieszyły mnie ich łowieckie sukcesy, obserwowałam ich entuzjazm podczas pracy, a każdy wyjazd z metropolis na łowy był naszym wspólnym świętem. Ten błysk szczęścia i pasji w psich oczach wynagradza wszystkie trudy żmudnych wędrówek przez gęste młodniki i zakrzewienia. Chciałam, aby miały dobre życie i udało mi się to spełnić, a one odwdzięczały mi się i dawały z siebie wszystko wypracowując wspaniałe pokoty.

Jestem zdania, że tylko praca i czas poświęcony własnemu psu może zaprocentować w łowisku, natomiast jego miejsce zamieszkania jest zdecydowanie kwestią drugorzędną. Znam psy blokowe czy domowe, które doskonale pracują w łowisku, wygrywają konkursy pracy. Znam również te kojcowe, które zamiast współpracować i pomagać swojemu myśliwemu natychmiast po wyjściu na łowy znikają nawet i na kilka dni, bo wreszcie mogą nacieszyć się wolnością i przestrzenią. O ile w przypadku psów gończych kilkugodzinne znikanie może wynikać z ich natury oraz charakteru ich pracy i losowych zdarzeń pojawiających się podczas łowów, to już w przypadku wyżła takie historie mieć miejsca nie powinny. A jednak mają. I znowu wracamy do punktu wyjścia. Nasz czas, codzienna praca, budowanie więzi to absolutne podstawy i klucz do udanej współpracy z naszymi czworonożnymi przyjaciółmi, bo łatwiej zapanować nad psiakiem, który jest z nami emocjonalnie związany.

Pies w wielkim mieście też może mieć, jak widać bardzo fajne i ciekawe życie, pod warunkiem, że jego ludzki opiekun takowe prowadzi. Wspólne polowania, zabawy, bieganie, praca węchowa, wędrówki to też buduje niezwykłą relację, bo szczęśliwy pies to ten, który nie nudzi się. Bierzmy odpowiedzialność za to, co oswoiliśmy. Niestety nie każdy pies ma to szczęście, że trafia na świadomego właściciela. W metropoliach wciąż niestety modne są psy ras myśliwskich, które mają pełnić jedynie funkcję ozdoby salonu i pasować do nowej torebki pani. Gubi je ich wyjątkowa szlachetna uroda oraz nastawiony na współpracę z człowiekiem miły charakter. Rzecz w tym, że tej współpracy nie ma, pies z nudów demoluje domostwo, bo przecież on czuje zew swoich genów, pragnie tropić, płoszyć, wystawiać, a nie wyłącznie tkwić pomiędzy dizajnerską sofą, a stylowym kominkiem. Gdy pewnego dnia pod nieobecność właścicieli kosztowna sofa w tajemniczy sposób wybucha, rozpoczyna się gorączkowe poszukiwanie nowego domu. I tutaj wkraczają, całe w bieli i chwale, przeróżnej maści prozwierzęce fundacje pragnące nieść pomoc poszukującym nowego domu czworonogowi. Pies zostaje wystawiony do adopcji okraszony emocjonalnym i łzawym opisem tragicznej sytuacji, w jakiej znalazł się. Z zaznaczeniem, że nie może trafić do myśliwego.

I znowu to samo. Pies ma instynkt i talent do pracy, ale nie, nie może go spełniać i panie z fundacji są gotowe go nawet psychicznie złamać, byle dopieszczać nieustannie swoje własne ego i światopogląd. Pies nie ma światopoglądu, został wyhodowany w konkretnym celu, aby polować, zaganiać, stróżować, bronić i jeść mięso. Psa ludzkie fanaberie i diety nie interesują. Koniec, kropka. Podopieczny trafia do kolejnych ludzi, gdzie znowu nie może w pełni być sobą. Widuję potem takie zapasione smutne terriery, spaniele czy beagle, zawsze na smyczy i nigdy nie mogące nawet pohasać i pobawić się z innymi psami. A weź pani tego psa! Co on tak skacze?! No skacze, bo mój piesek poza polowaniem lubi też czasem zupełnie beztrosko pohasać w psim towarzystwie, a tamtemu bawić się nie wolno, bo na pewno ucieknie. Mój nie ucieknie, ponieważ jest dobrze wychowany i ma ze mną wyjątkową więź. Gdy zawołam lub gwizdnę, jest natychmiast przy mnie.

Schroniska pękają w szwach od różnej maści, wieku i wielkości piesków. Żywiołowy spanielek niekoniecznie będzie dobrym towarzyszem dla starszej pani, natomiast niewielki starszy kundelek z pewnością nawiąże z nią nić porozumienia. Spanielka lepiej dać komuś, kto może zapewnić mu naprawdę fajne i zgodne z jego naturą życie. Znam myśliwych, którzy adoptują takie psiaki po przejściach i potrafią jechać za upatrzonym pieskiem do schroniska na drugim końcu Polski, a potem cieszą się wspólnymi łowami i prowadzą razem żywoty szczęśliwe.
Jeśli jednak nie potrzebujemy pieska do pracy, poza fajnymi mieszańcami jest mnóstwo niewielkich ras od wieków hodowanych wyłącznie do towarzystwa. One będą na tej wypasionej sofie dozgonnie szczęśliwe i wystarczy im tylko czasem rzucić piłeczkę. 

Marzy mi się świadome społeczeństwo, które dobiera sobie czworonożnych domowników z uwzględnieniem zarówno swoich jak i psich potrzeb. Obawiam się, że jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie, zanim nadejdą te wymarzone zmiany i pies przestanie być modnym artefaktem.

grafika: Monika. Starowicz

Polub artykuł

Miśka Starowicz