Ara

Ara

Jesienny deszczowy wieczór dłużył się w nieskończoność. Paskudna pogoda, która utrzymywała się już od tygodnia powodowała w człowieku zatracenie poczucia czasu. Tak samo szaro, ponuro i zimno było zarówno rano jak i wieczorem. Dla poprawy nastroju nemrod rozpalił ogień w kominku leśniczówki swojego koła. Pierwsze płomienie rozjaśniły pomieszczenie i nastrój łowcy czekającego od kilku dni na poprawę pogody. Chwilkę później ciepło ognia biło już wyraźnie po policzkach siedzącego dwa metry od paleniska myśliwego. Również ciepło skłoniło leżącą w kącie pokoju wyżlicę Arę do zmiany lokalizacji. Zbliżyła się do siedzącego na drewnianym krześle swojego właściciela i położyła mu łeb na kolanach niejako wymuszając głaskanie. Nemrod spojrzał w jej ufne oczy w których odbijał się brzozowy płomień. Siwa kufa i płowiejący deresz dawały obraz psa, który ma już za sobą lata swojej świetności. Tak też było w rzeczywistości.

Ara miała za sobą 12 sezonów podczas których nie oszczędzała się nigdy, dając niejednokrotnie popisy swoich umiejętności i świadectwo ogromnej pasji jaka w niej tkwiła. Bez fałszywej skromności można ją było wówczas nazwać najlepszym legawcem w okręgu. Teraz jednak była już na łowieckiej emeryturze, a udział w polowaniach ograniczała do godzinnych wyjść, po których musiała pół dnia odpoczywać.  Całe życie spędzone na bobrowaniu w trzcinach, szuwarach i błotach odcisnęły na jej kondycji swoje srogie piętno. Jej właściciel czule głaskał ją po mądrej i wiernej głowie. Każdy kto spędził ze swoim psem kilka sezonów w polu wie, jaka więź łączy go z czworonogiem, nawet najbardziej krnąbrnym i zbuntowanym. A początki z Arą właśnie takie były.

Ara trafiła w jego ręce jako trzy miesięczny szczeniak, ostatni i najmniejszy z miotu. Nazywał ją psem niechcianym, albowiem właściciel jej matki długo nie mógł znaleźć jej nowego domu w przeciwieństwie do reszty miotu. Trafiła pod jego dach jako wystraszona kuleczka, która po kilku dniach oswoiła się z nowym dachem i pokazała swe piekielne oblicze. Straty w butach, zasłonach i innych domowych akcesoriach, które mieściły się w brązowym pyszczku z tygodnia na tydzień rosły jak ciasto drożdżowe. Na nic zdawały się próby układania posiłkowane wiedzą z fachowych podręczników, na nic rady doświadczonych psiarzy z koła. Szatan na czterech nóżkach robił co chciał i kiedy chciał. Każdy spacer kończył się gonitwą oraz szaleńczymi próbami sprowadzenia suki na teren podwórka. Nemrod ze złością myślał o docinkach kolegów po strzelbie, które nieuchronnie będą go w przyszłości czekały. Był bliski zwątpienia w jakąkolwiek możliwość ucywilizowania tego stworzenia, gdy podczas jednego ze spacerów Ara zamarła w bezruchu, wysuwając kufę w stronę malutkiej śródpolnej remizy. Prawdziwa stójka! Co prawda kilka sekund później pasja wzięła górę nad rozsądkiem i zerwana stójka zakończyła się trzepotaniem skrzydeł podrywającego się koguta. Myśliwy był z niej dumny, oto jest prawdziwy myśliwski pies!

Pierwsze polowania były oczywiście pasmem porażek ze względu na niedotrzymywanie stójki, jednak nie to najbardziej bolało właściciela. Podczas wyjść z kolegami Ara wystawiała ptactwo każdemu, tylko nie jemu. Słuchała się każdego, tylko nie swojego opiekuna. Była towarzyszem każdego, tylko nie jego. Momentami doprowadzało to go do szewskiej pasji, jednak naturalna powściągliwość zatrzymywała negatywne emocje w jego wnętrzu.

Był jesienny, wietrzny wieczór. We trzech rozstawili się dookoła niewielkiego oczka ogrodzonego ruchomymi trawami rosnącymi na torfach, czekając na zloty kaczek. Ara jak zwykle biegała przy jego towarzyszach. Zdążył do tego przywyknąć i nawet już się tym nie przejmował. Szedł powoli w umówione z kolegami miejsce na południowej stronie oczka. Widoczność jednak ograniczały mu młode brzózki rosnące przy burcie zbiornika. Postanowił więc przesunąć się kilka metrów w prawo, by widzieć nadlatujące krzyżówki znad pobliskich dziennych żerowisk. Jeden niefortunny krok spowodował sytuację bliską tragedii. Ruchome trawy pękły pod nogami i wpadł w głęboką dziurę pełną błota w ostatnim momencie wspierając się na swojej niemieckiej dwururce. Wołanie o pomoc nic nie dawało bowiem wiatr był zbyt silny by towarzysze mogli go usłyszeć. Wtedy znikąd pojawiła się Ara. Jej wycie i szczekanie obudziło by kilka okolicznych wsi. Dzięki niej udało mu się otrzymać pomocną dłoń, która wygramoliła go na suchy brzeg. Wyglądał wtedy jak potwór z bagien. Błoto było w każdej kieszeni wojskowej bechatki w którą był ubrany, w każdym z kaloszy, nawet wewnątrz skarpet. Nieszczęsna przygoda oprócz strat w ubiorze skończyła się również zapaleniem oskrzeli, bo całe ubranie musiał na miejscu z siebie zrzucić.

Leżał w łóżku przez trzy tygodnie nadrabiając braki w czytaniu łowieckiej literatury. Przy łóżku jak posąg pilnowała go Ara odprowadzając nawet do łazienki. Teraz już się przyznała, teraz już wiedział. Kochała go.

Polub artykuł

Kamil Polkowski