O Polaku który walczył w Czeczenii

O Polaku który walczył w Czeczenii
Wywiad z Władysławem Wilkiem – pisarzem, publicystą, korespondentem wojennym, myśliwym oraz snajperem w czeczeńskim Pierwszym Batalionie Specnazu Gełajewa. Autor min książki „Dziennik Snajpera”

Wydawało by się, że wieloletni korespondent wojenny który był naocznym świadkiem wielu krwawych konfliktów ostatnich lat uodpornił się na ludzką krzywdę. Co sprawiło, że postanowiłeś w 1996 roku wziąć broń do ręki i stanąć po stronie stłamszonej Republiki Czeczeńskiej?
~ Władysław Wilk: Czeczeńskiej Republiki Iczkeria, to inny twór państwowy niż Republika Czeczeńska. W 1991 roku Czeczeńcy proklamowali niepodległość swojego kraju, dotychczas wchodzącego w skład Związku Sowieckiego. Oczywiście Rosja nie mogła pogodzić się z takim rozwojem sytuacji i dokonała zbrojnej agresji, aby przywrócić stare porządki. Najpierw przez kilka lat Rosjanie prowadzili wojnę hybrydową, dążąc do wywołania w państwie rządzonym przez Dżochara Dudajewa chaosu i anarchii. W listopadzie 1994 podjęli próbę opanowania Groznego przy pomocy najemnków, czołgów z demobilu i miejscowych renegatów, a w grudniu rozpoczęli regularną wojnę, zakończoną latem 1996 kompletną klęską korpusu ekspedycyjnego. Zanim doszło do tego niebywałego, historycznego zwycięstwa Czeczenów, mały kraj wielkości połowy województwa mazowieckiego doznał wszystkich okropieństw wojny. Patrzyłem na to z bliska, spędziłem w Czeczenii w sumie ponad rok, jest chyba niewielu korespondentów, którzy tego doświadczyli. Ale jak długo można spokojnie patrzeć na bezkarne mordowanie cywilów, pisać o tym, mając świadomość własnej bezsilności? Na terenie przedszkola w Groznym zbierałem fragmenty bomb kasetowych, które pokazała polska telewizja. Rozmawiałem z rannymi po nalocie bombowym na wieś Elistanżi, widziałem niemowlęta z pourywanymi nogami, masowe groby pomordowanych cywilów ze wsi Samaszki. Takich obrazów nie pokazują telewizje, nie można nawet opublikować w prasie zdjęć z takich zbrodni, to wszystko pozostaje wiedzą ofiar, które tego doświadczyły, i dziennikarzy. Czy można się na to godzić? Ja uznałem, że nie.

Zostałeś członkiem oddziału czeczeńskiego składającego się z przecież z samych muzułmanów w tym wahhabitów, a z tego co wiem, to zawsze jawnie podkreślałeś i nigdy nie wyrzekłeś się swojej wiary chrześcijańskiej? Czy różnice religijne nie stanowiły poważnej bariery w relacjach z Twoimi towarzyszami broni?
~ Nie stanowiły żadnej bariery, ale do czasu. Nigdy ten problem nie pojawił się w moich relacjach z tymi, z którymi byłem od początku. To byli żołnierze walczący na ogół od samego początku wojny, często jeszcze ze sformowanych przed wojną oddziałów czeczeńskiego specnazu. Zarówno dowódca mojego batalionu jak i dowódca pułku, Chamzat Gełajew, to byli bojownicy o wolność Czeczenii ze stażem od 1991 roku. Zaprzyjaźniłem się z „afgańczykiem”, Czeczenem który służył na wojnie w Afganistanie. Wkrótce obaj mieliśmy jednak problemy z ochotnikami, którzy pojawili się w oddziale przed spodziewaną ofensywą rosyjską. Było to kilku aktywistów czy fanatyków religijnych, którzy sami siebie nazywali wahabitami. Oczytani, jeśli chodzi o Koran, zapewne po jakichś szkołach religijnych, nie sposób było prowadzić z nimi rozmów na te tematy. Do chrześcijaństwa odnosili się z wyższością, pod którą wyczuwałem pogardę. Dopóki nie połączyła nas ta szczególna więź, jak rodzi się wśród towarzyszy broni w obliczu zagrożenia śmiercią, pod ciężkim ostrzałem, nie dawali mi spokoju. Ale jak posiedzieliśmy raz i drugi po parę kwadransów pod ogniem moździerzy pułkowych, stali się nawet serdeczni, a jeden z nich pożyczył mi swojego bolo-mausera, żebym go nosił. To chyba największy zaszczyt, jakim może cię obdarzyć Czeczen, dać komuś broń. Natomiast arabski instruktor, który zjawił się aby uczyć nas obsługi automatycznego granatnika AGS i wyrzutni przeciwpancernych rakiet kierowanych „Fagot”, z marszu nadał mi arabskie imię Ahmed, ponieważ na Isę, czyli Jezusa, nie mogłem się zgodzić, i poprosił o powtórzenie za nim formuły szahady. Nawet on nie zdołał jednak uczynić ze mnie muzułmanina. Żadnych nacisków nie było, były rozmowy na te tematy, których z czasem nauczyłem się unikać. A mój przyjaciel „afgańczyk” miał jeszcze większy problem, gdyż nie chciał brać udziału we wspólnych modłach, krzywo na niego patrzyli i postanowił odejść z tego oddziału. Teraz widzę to tak, że Dudajew zaczął budować świeckie państwo, o ustroju zbliżonym do Turcji, a fanatyzm religijny został zaszczepiony w Czeczenii z zewnątrz. Pisał o tym kiedyś Ahmed Zakajew, jeden z czołowych dzisiaj przywódców czeczeńskiej emigracji w Europie. Uznał on wahabizm za kremlowską szczepionkę przeciwko ruchom narodowyzwoleńczym. Dżihadyści to jeden z wynalazków Rosji na frontach wojny hybrydowej.

Będąc na linii frontu nie da się uniknąć sytuacji w której jesteśmy celem, jak również sami musimy atakować. Czy w prawdziwej wojnie z okupantem jest miejsce na dylematy moralne odnośnie prawa do zabijania?
~ To podstawowy problem żołnierskiego morale. Nie można od tego uciec, zasłaniając się rozkazem. Zajmował się tym Józef Maria Bocheński, filozof, dominikanin, rektor katolickiego uniwersytetu we Fryburgu, autor traktatu o prawości żołnierskiej. Jego zdaniem istnieje wręcz obowiązek prowadzenia wojny słusznej, któremu podlega każdy. Wojnę słuszną warunkują trzy okoliczności: słuszna sprawa, prawy zamiar i autorytet właściwej władzy. Jako żołnierze regularnych sił zbrojnych Iczkerii, które podlegały władzom niezawisłego kraju, mieliśmy za sobą ten niezbędny autorytet właściwej władzy i to niezależnie od tego, że Rosjanie wszystkich prezydentów tego kraju po kolei zgładzili. Zrobili to samo, co kiedyś z przywódcami naszego podziemia, zaproszonymi na rozmowy przez Sierowa. Czy mordowanie przez agresora przywódców, prezydentów i premierów innego kraju powoduje ich delegitymizację? Walczyliśmy w wojnie obronnej, która z założenia jest wojną słuszną. I zamiar był prawy, obrona słusznie należnego Czeczenii prawa do wolności i niepodległości. Czeczeni mówili, że walczą tylko o to aby Rosja nie mogła ich co każde pięćdziesiąt lat masakrować, bo tak mniej więcej wygląda historia tego narodu odkąd Rosja pojawiła się na Kaukazie. Wszystkie te czynniki sprawiały, że w swoim sumieniu rozstrzygnąłem ten wielki dylemat – czy mam prawo. Byliśmy żołnierzami legalnego państwa, z którym Rosja zawierała międzynarodowe traktaty, nie było wśród nas ani jednego najemnika, nikt nie dostawał żołdu, jedyne, co mi z tej wojny zostało, to mundur, który dał mi przyjaciel, i zielony beret, największa, zaszczytna nagroda od dowódcy.

Propaganda rosyjska kreowała partyzantów czeczeńskich na terrorystów, a w szczególności liderów oddziałów takich jak Rusłan Giełajew czy Szamil Basajew. Rosyjskie służby polowały na nich, jak niegdyś UB polowało na dowódców Armii Krajowej. Czy nie doświadczyłeś jakiejkolwiek represji lub krytyki w związku z osobistą z nimi znajomością?
~ No cóż, dla Rosjan AK to też byli bandyci. Opowiadał mi uczestnik wspólnego z armią sowiecką wyzwolenia Wilna, jak łaskawie się do nich odnosili, aż do chwili, kiedy zmusili akowców do złożenia broni. Rzucili się na nich wtedy jak dzikie zwierzęta, to jego słowa. W oskarżeniach Szamila czy Gełajewa o terroryzm jest tyle samo prawdy, co w zarzutach kierowanych dzisiaj przez Rosję pod adresem Polski, że współpracowała z Hitlerem w rozpętaniu wojny światowej. Co do Gełajewa to w ogóle nie można go o cokolwiek oskarżać – walczył z Rosją, bo był żołnierzem, a prywatnie był to łagodny, rozważny, bardzo religijny w ostatnich latach życia człowiek, daleki od fanatyzmu. Z Szamilem jest taka sprawa, że on zaczął przyznawać się do wszystkiego co mu zarzucano, wychodząc z założenia, że jeśli jakaś Czeczenka wysadziła się w powietrze, to zrobiła to również w jego imieniu. Zapytany, dlaczego nie wysadza w powietrze rosyjskich rurociągów, odparł – po co, ludziom w miastach będzie zimno. Wolę palić rosyjskie czołgi. Rozmawiałem z uczestnikami rajdu do Budionowska. Budionowsk to zbieg okoliczności, celem była wtedy Moskwa. Dubrowka to jawna prowokacja rosyjskich specsłużb, Biesłan – z tym Szamil nie miał pewnie nic wspólnego, chociaż jak zwykle się przyznał. Patrzmy jednak na to, kto tam zabijał. Sto kilkadziesiąt ofiar w szpitalu w Budionowsku, który szturmował rosyjski specnaz. Kto wytruł publiczność w teatrze na Dubrowce, Czeczeni? Kto strzelał do szkoły w Biesłanie z rakietowych miotaczy ognia „Trzmiel”? W Rosji ludzie dobrze wiedzą, kto wysadzał wieżowce w Moskwie i Wołgogradzie, tylko boją się o tym nawet myśleć. Do sprawcy tych wszystkich zbrodni pasują słowa z filmu „Gladiator”, skierowane do cesarza Komodusa: „Przeminie twoja sława. Ale nie przeminie prawda”. Jeśli o mnie chodzi, to pozostawiłem swój ślad w literaturze i opisane fakty już tam zostaną. Natomiast mój ŚP przyjaciel Witold Michałowski, wydawca książki o Szamilu miał pewne problemy z dystrybucją, gdzie kolejne firmy i sieci odmawiały jej sprzedaży, a jednej z księgarń w Warszawie grożono wybiciem szyb, jeśli książka nie zniknie z witryny. Nie martwię się siebie, zagrożenie widzę w szerszej perspektywie. Polska, w ogóle świat, ma do czynienia z Rosją bandycką, z państwem upadłym. Jakie z tego wynikają zagrożenia, ostrzegał w Tbilisi nasz świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński.

W martyrologii Republiki Czeczeńskiej widać podobieństwo do losów Polski i Polaków. Czy tą analogię dostrzegają również sami Czeczeni?
~ Raczej werbalnie, gdyż przeciętny Czeczen nie ma wiedzy o polskiej historii. Tak było wtedy, przed ponad dwudziestu laty, a tym bardziej, jak myślę, teraz, kiedy historia w rosyjskich szkołach stała się narzędziem propagandy. To raczej my widzimy te analogie. Dla mnie pierwsze tygodnie walk w Groznym to było coś olśniewającego, niezależnie od wojennego koszmaru. Trudno to nawet zrozumieć, bo już po pierwszych kilkunastu minutach, może to było pół godziny, pobytu w Groznym w styczniu 1995 roku trafiłem pod ostrzał AGS-a, musiałem przetrwać na środku ulicy całą salwę, nie sposób było unieść głowę i skoczyć kilka kroków do rowu – a jednak była euforia, że w tym uczestniczę. Byłem w powstaniu warszawskim, tak to widziałem. Czy mogłem nie wziąć udziału w powstaniu warszawskim?

Aktualnie większość wojowników czeczeńskich albo nie żyje, albo wyemigrowała do państw zachodniej Europy. Czy obecne pokolenie Czeczenów dba o podtrzymywanie ducha wolności oraz pamięć o wszystkich którzy się dla niej poświęcili?
~ To jest naród, który jednego nigdy nie utraci – pamięci o swoich bohaterach. Pewnie dlatego, że u Czeczenów panuje kult męstwa, odwagi, im bardziej straceńczej, tym większy wzbudza podziw. Racjonalność nie ma tu miejsca. Kiedy Szamil kompletował oddział, który miał polecieć z Mineralnych Wód do Moskwy, co jednak zakończyło się w Budionowsku, powiedział do swoich podwładnych – nikt stamtąd nie wróci. Kto nie chce, niech odejdzie. Z około dwustu ludzi zrezygnował tylko jeden. Jeśli dobrze pamiętam, później ten człowiek i tak szukał śmierci, nie mógł sobie poradzić z tym, że zabrakło mu wtedy odwagi. Teraz w Czeczenii panuje oczywiście inna opcja polityczna, marzenia o niepodległości odłożono, ale w rodzinach pamięć o poległych bohaterach będzie przekazywana z pokolenia na pokolenie. Myślę, że to co się dzisiaj dzieje w Czeczenii, to tzw. mądrość etapu. Może się zrobić ciekawie, kiedy nastąpią przemiany polityczne w Rosji, a te będą prędzej czy później. I wcale nie jest powiedziane, że dzisiejszy namiestnik republiki, Ramzan Kadyrow, nie zechce odegrać jakiejś samodzielnej roli na Kaukazie.


Jakie stanowisko powinna zająć Polska wobec przyjmowaniu uchodźców z krajów muzułmańskich, pamiętając o tym, że każdy może sięgnąć po broń?

~ Kiedyś o tym pisałem. Zacznijmy od czegoś, co nazywam fatwą pokoju. Islamskiego terroryzmu nie zwalczy się tylko siłą militarną, to półśrodek działający tymczasowo. Walka z terroryzmem powinna się toczyć w umysłach, również na gruncie duchowości. Bo tylko na tej płaszczyźnie możliwy jest z tymi ludźmi jakikolwiek realny dyskurs. ISIS to nie najemnicy – to są ludzie owładnięci ideą, cokolwiek byśmy o niej myśleli. Trzeba zatrzasnąć przed nimi drzwi do raju, które wyrąbują sobie trotylem. To być może jedyne, co ich w jakiejś mierze powstrzyma. Jeśli Osama bin Laden wydał wszechświatową fatwę „zabijajcie Amerykanów wszędzie!”, to dzisiaj trzeba, aby od najbardziej autorytatywnych islamskich duchownych świat uzyskał fatwę chroniącą ludzi innych wyznań. Dlaczego słyszymy tylko mułłów wzywających do świętej wojny, a milczą wszyscy inni, którzy mogliby potępić akty terroru skierowanego wobec przypadkowych ofiar? Dlaczego nikt nie grozi islamskim terrorystom sądem szariackim za przelewanie krwi niewinnych? Dlaczego nigdy nie postawiono przed takim sądem żadnego z tych, którzy obcinają giaurom głowy? Dlaczego od nich tego nie wymagamy, dlaczego nie żądamy, aby przemówili? Zacznijmy więc od tego, zanim będziemy przyjmować na swoją ziemię islamskich uchodźców. Niech wszystkie państwa, które się na to zgodzą, uzyskają najpierw fatwę pokoju od najwyżej postawionych duchownych muzułmańskich: sunnickich, szariackich, wahabickich, wszelkich innych. Niech każdy muzułmanin, który podnosi rękę na cywila wie, że stawia się tym samym poza społecznością wiernych i staje się zdrajcą islamu. Niech taka fatwa zawiśnie na drzwiach każdego meczetu. Dopóki to nie nastąpi, nasze granice powinny być otwarte wyłącznie dla uchodźców-chrześcijan, których muzułmanie mordują. Negocjować w tej sprawie powinni duchowni chrześcijańscy, oto najpilniejsze zadanie ekumenizmu. Realnym problemem jest osiągnięcie pokojowego współistnienia między wielkimi religiami świata, a nie likwidacja dymiących piecyków.

Zdjęcia w treści z archiwum Wilka.

Polub artykuł

Michał Budzyński