No i kiszka…

No i kiszka…

Kocham kuchnię kresową. Babcia była przemyślanką i kiszony barszcz na Wigilię, gołąbki z kaszą hreczaną (wcale nie gryczaną, bo Babcia obraziłaby się, zawsze mnie poprawiała ze śmiechem) czy kiszone grzyby to były te specjały, którym zajadała się cała rodzina. Swego czasu byłam maniaczką podlaskich i białoruskich potraw, a moja kuchnia pachniała przeróżnymi barszczami, pierogami, babkami ziemniaczanymi itp. Bo to wszystko jest takie rozkosznie kaloryczne, bajecznie proste i wykwintne zarazem. Kiszka ziemniaczana jest również częścią tego kresowego dziedzictwa, które tak kocham i pewnie dlatego porwałam ją wczoraj z półki sklepowej pewnego niemieckiego dyskontu zachęcona obietnicą regionalnego smaku i polskich ziemniaków. Literki na etykietach są ostatnio coraz mniejsze. Dziś zabrałam się za odgrzewanie mojego zakupu,  wzięłam opakowanie, założyłam nawet okulary, spoglądam na etykietę a tam… Wyprodukowano w Wielkopolsce, ziemniaki wielkopolskie lub kujawsko-pomorskie, boczek polski… Wieprzowina z UE. 

Żyjemy w trudnym czasie. Lockdown przyblokował lub zwyczajnie rozwalił nam kawałek gospodarki. W dodatku aktywiści wrzeszczą gdzie się da o kryzysie klimatycznym, śladzie węglowym itd. Boję się już otworzyć lodówkę, bo nie wiem, czy nie wyskoczy stamtąd wściekła Greta Thunberg krzycząc histerycznie jak ja śmiem w ogóle oddychać. Zamykane są kopalnie, węgiel został wzgardzony, a ja zaczynam godzić się z faktem, że elektryczne lobby w końcu doprowadzi do delegalizacji moich ukochanych klekocących diesli i pozostanie mi hulajnoga. Swoją drogą wyruszyć na łowy hulajnogą to byłoby dopiero wyzwanie z flintą na ramieniu i pieskiem w plecaku. I wśród tej awantury o ślad węglowy nagle okazuje się, że koniecznie trzeba sprowadzać mięso z hodowli oddalonych o kilka tysięcy kilometrów, bo nie wiedzieć czemu nie można kupić go u miejscowych hodowców, aby w Wielkopolsce wyprodukować produkt regionalny z Podlasia. Przecież szybowcem ta dostawa nie przyleci. Nikt tego mięsa z tajemniczego miejsca w UE nie przywiezie na rowerze. Gdzie tu konsekwencja i logika? I tak jest z wszystkim. Klops, a właściwie kiszka. Pierwsza i ostatnia zarazem.

Gdy idę do dyskontu to widzę pomidory z Holandii, ziemniaki z Maroka czy czosnek z Hiszpanii. To wszystko, co można kupić lokalnie u polskiego rolnika, jedzie do nas tysiące kilometrów. Po co? Dziś sąsiad podarował mi siatkę pełna warzyw z jego własnego ogródka. Wolałabym zapłacić jemu niż brać w sklepie portugalską cukinię. Podarowałam mu w podziękowaniu kawałek osobiście upolowanej dziczyzny. Starszy pan i jego żona nigdy nie jedli dziczyzny. To będzie ich pierwszy raz. Jakie to smutne, że przez kilkadziesiąt lat swojego życia wciąż jeszcze nie spróbowali szlachetnego i tak zdrowego mięsa.

Stając się myśliwą przemierzającą pola, obserwującą rytm natury i wpisaną w niego ludzką ciężką pracę nabrałam wielkiego szacunku do tych dzielnych ludzi, którym jeszcze chce się uprawiać ziemię i hodować zwierzęta. I ja bardzo chcę kupować plony ich pracy. Nie interesuje mnie dochód rolników holenderskich czy hiszpańskich. Chciałabym, aby w Polsce ludziom nadal opłacało się zajmować rolnictwem i hodowlą, bo to rozwija mój kraj. Chcę również, aby każdy, kto zechce, mógł jadać dziczyznę, którą ja upoluję – dostępną w polskich sklepach za normalne pieniądze. Handlujmy z innymi narodami – w końcu nie wszystko da się wyhodować w naszym klimacie, ale nade wszystko chrońmy i pielęgnujmy swoje lokalne inicjatywy. Kupujmy świadomie, kupujmy od polskiego rolnika. Nie potrzebujemy niemieckiej wieprzowiny. U nas też hoduje się świnki, choć są tacy, którym marzy się likwidacja naszych chlewni, aby nieopodal stawiać nowe należące do cudzoziemców.

To budujące, że wokół mnie jest coraz więcej ludzi świadomych. Moda na slow food jest zjawiskiem niezwykle pozytywnym. Mnóstwo ludzi już nie chce bylejakiej niezdrowej żywności i szuka dojścia do producentów na własną rękę, omijając dyskonty. I mam nadzieję, że będzie nas jeszcze więcej. Dlatego rozejrzyjcie się wokół baczniej – może ktoś w okolicy produkuje pyszne wędliny albo hoduje kurki. Zapytajcie znajomego myśliwego o dziczyznę – może jego koło sprzedaje. I miejcie baczenie na kody kreskowe. Wspierajmy nasze. Wszystkim nam się to opłaci, a organizm nam podziękuje.

Polub artykuł

Miśka Starowicz