Klasykiem do lasu

Klasykiem do lasu

Każda osoba, nawet laik dostrzega, jakiego ogromnego skoku dokonała branża motoryzacyjna na przestrzeni ostatnich dwóch dziesięcioleci. Producenci prześcigają się w wymyślaniu coraz to doskonalszych rozwiązań i systemów komfortowych mających na celu pozyskanie uwagi klienta. Zauważalne jest to także na płaszczyźnie aut terenowych, pozwalających na pokonywanie plenerowych przeszkód i kilometrów w towarzystwie technicznych udogodnień. Jest jednak grupa ludzi, która ceni sobie w autach ich pierwotność. Konstrukcyjną solidność, która mimo upływu czasu przetrwała do dziś. Ceni sobie surowy wygląd i charakter auta, prostotę manualnych rozwiązań. Klasykę w wersji 4×4.

fot. Martyna Treter

Mercedes G

Większość aut uważanych obecnie za klasyki w segmencie pojazdów terenowych, tworzona była z myślą o przeznaczeniu militarnym. Nie inaczej było w przypadku Gelendy, nad którą pierwsze prace rozpoczęto już 1972 roku. Zanim jednak doszło do oficjalnej premiery, musiało upłynąć 7 lat, kiedy to pierwsze egzemplarze trafiły w ręce policji i służby celnej. Od tamtego momentu auto do dziś produkowane jest (nie licząc drobnych face liftingów) w niezmienionej kwadratowej formie. Surowy wygląd i terenowa sprawność spowodowały, że W460 i W461 stały się obiektem pożądania wśród myśliwych na całym świecie. Rama, na której zamontowano podwozie, śmiało może nosić miano pancernej i niezniszczalnej. Kto miał kiedykolwiek okazję widzieć jej przekrój poprzeczny ma świadomość, że budowaną ją na lata. G-Klasa została wyposażona w zarówno manualne jak i automatyczne skrzynie biegów. W460 oferowało 7 jednostek zasilanych benzyną i 4 silniki diesla, w461 zaś 2 benzyniaki,  oraz 6 diesli. Obecnie na rynku wtórnym zdecydowanie przeważają silniki zasilane olejem napędowym. Auto ma znakomite zdolności radzenia sobie w warunkach polowych. Niestety trzeba się liczyć z faktem, że mało aerodynamiczne kształty i spora masa własna, delikatnie mówiąc nie czynią z niego demona mocy na utwardzonej nawierzchni. Co prawda dostępne były jednostki z turbodoładowaniem, spotyka się również auta z wymienionymi, bądź podrasowanymi silnikami na mocniejsze, jednak zdecydowana większość  to wolnossące motory o legendarnej żywotności i cierpliwości. Niewątpliwą wadą jest także dostępność części, które nie zawsze występują w zamiennikach i z reguły trzeba na nie poczekać. Nie ma ich także dużo na rynku wtórnym, zadbany egzemplarz to wydatek rzędu 30-40 tys złotych.

fot. Robert Kałabun

Land Rover Defender

Co prawda sama nazwa Defender oficjalnie obowiązuje od 1990 roku, jednak historia modelu sięga 1983, kiedy to na ulicę wyjechały różniące się jedynie rozstawem osi Ninety i OneTen będące protoplastą w/w auta. Stylistyka nadwozia, podobnie jak w Mercedesie G przez dziesiątki lat, mimo drobnych zabiegów kosmetycznych nie uległa żadnym rzucającym się w oczy zmianom. Dopiero w 2019 roku pojawił się następca – Defender II, którego kształty odbiegają już zdecydowanie od klasycznej kanciastej sylwetki jedynki. Auto oprócz kilku limitowych edycji, produkowane było w trzech wersjach 90, 110 i 130 oznaczających rozstaw osi w calach. Do właścicieli trafiały jednostki napędzane zarówno benzyną jak i ropą, jednak obecnie najczęściej spotykanym motorem na rynku wtórnym jest dieslowskie 2.5 TD5.  Co można powiedzieć o tym aucie? Hmm… Nie da się przejść obok niego obojętnie, jest uwielbiany lub wzbudza wstręt. O ile Gelenda nie rozwija zawrotnych prędkości maksymalnych, o tyle przy Defenderze można ją śmiało nazwać demonem szos, bowiem ma przyspieszenie ciężarówki (także jej zwrotność i kąt skrętu). W terenie niewątpliwie radzi sobie co najmniej przyzwoicie. Wielkim plusem jest jego ładowność, nawet w 3 drzwiowej wersji można zmieścić w nim wszystkie niezbędne i zbędne gadżety. Wnętrze jest bardzo surowe, nie ma w nim zbędnych guzików i przycisków, choć trzeba przyznać, że Defendery produkowane po 2007 roku, wyglądają na dużo bardziej ucywilizowane, w odróżnieniu do swoich poprzedników. Elementem, który także nie zmienił się od początku produkcji, jest aluminiowe zawieszenie przyczepione do stalowej ramy, która podobnie jak w modelu Discovery ma ogromną tendencji do rdzewienia w okolicach tylnej belki. Także miejsca styku aluminium ze stalą często wymagają zabiegów blacharsko-lakierniczych. Aut tych na rynku jest stosunkowo niewiele, większość z nich była w rękach pasjonatów, stąd trzeba się liczyć z rozbieżnością cenową. Dopieszczony egzemplarz to wydatek minimum 50 tys zł, ale trafiają się tańsze, potrzebujące większych bądź mniejszych inwestycji.

fot. Canva

UAZ 469

Radziecka myśl konstrukcyjna zawsze opierała się na prostocie i wszechstronności. Najlepszym jej przykładem jest karabin AK Kałasznikowa, automat stworzony tak, by poborowy z Uralu był w stanie po półgodzinnym szkoleniu móc z niego skutecznie korzystać i eliminować wroga. Motoryzacyjnym odpowiednikiem AK jest właśnie UAZ 469, który swego czasu zasilał armie całego Układu Warszawskiego, brał udział w większości konfliktów zbrojnych swojej epoki i jeszcze do dziś dzielnie pomaga dotrzeć do celu wielu służbom mundurowym na całym globie. Produkcja auta zaczęła się w 1972 roku i w zasadzie z małą przerwą trwa do dziś. Obecnie model ten nosi nazwę UAZ Hunter. Docelowo pojazd miał być odpowiedzią ZSRR na Willysa. Prosty w obsłudze, krótki, kompaktowy, łatwy w naprawie i niezawodny w najtrudniejszych warunkach atmosferycznych. I można powiedzieć, że w zasadzie udało się zrealizować te założenia. Zarówno Mercedes G jak i Defender są w jakimś stopniu surowe, jednak do surowości UAZa brakuje im tyle co kucykowi do rumaka. Nie ma w nim nic zbędnego, czegokolwiek co mogłoby przeszkadzać w dotarciu do celu. Każdy przycisk ma swoje ścisłe zastosowanie. Jeśli chodzi o wyposażenie wnętrza to tyle i oprócz foteli wewnątrz jest już tylko blacha. Jedyna jednostka silnikowa jaka seryjnie napędzała auto od 1972 roku, to benzynowe 2.4 znane z Wołgi, z małymi modyfikacjami zmieniającymi zakres temperatur pracy silnika na większy. Na krajowym rynku jest jednak sporo jest egzemplarzy z mercedesowskim dieslem, czy polskim silnikiem Andoria. Pierwsze wypusty wyposażone były w bębnowe hamulce ze sporymi skłonnościami do buntu wobec kierującego, a nieco później UAZ otrzymał tarcze. Auto tak jak poprzednicy jest wolne i niesamowicie głośne na asfalcie, a każda dłuższa podróż nosi znamię wyzwania. Jednak w terenie pomimo skakania po nierównościach jest prawdziwym wojownikiem. Co prawda wielu użytkowników skarży się na ciągłe wycieki, rozregulowane gaźniki, jednak większość darzy UAZa ogromnym sentymentem. Sam zakup to wydatek około 10-15 tys złotych za zadbany egzemplarz, trzeba jednakże pamiętać, że na pewno będzie w nim coś do zrobienia. Jak nie od razu, to po jakimś czasie.

Myślę, że większości myśliwym ciężko byłoby przesiąść się ze swoich wygodnych aut terenowych do wspomnianych w artykule. Sam zdaję sobie sprawę, że kilku godzinna podróż do łowiska mogłaby być dla niektórych katorgą. Jednak już po samym łowisku i dookoła komin,a da się nimi poruszać bez kompleksów. A każda łowiecka przygoda z ich udziałem zostanie w pamięci na dużo dłużej.

foto główne: Martyna Treter

Polub artykuł

Kamil Polkowski