Podsumowanie 8 lat walki z ASF – wywiad z Maciejem Perzyną

Podsumowanie 8 lat walki z ASF – wywiad z Maciejem Perzyną

Maciej Perzyna- lekarz weterynarii, myśliwy, hodowca psów myśliwskich. Naukowo związany z Wydziałem Medycyny Weterynaryjnej na SGGW.

GL: Jak na przełomie 8 lat od pojawienia się pierwszego przypadku ASF w Polsce oceniasz strategię naszego kraju w walce z wirusem? 

– HAHAHAHAHAHA!

Strategię? To nawet nie jest taktyka! Działania ograniczają się do absolutnego minimum, jakby miały głównie wspierać wizerunkowo osoby odpowiedzialne za rolnictwo generalnie, a za zwalczanie chorób zakaźnych zwierząt w szczególności. Przez 8 lat nie stworzono OPTYMALNEJ spójnej strategii która miałaby zwalczyć ASF. Jedyne działania o potencjalnie wymiernym wpływie na rozwój epizoocji tego wirusa, to te zmierzające do zmniejszenia zagęszczenia populacji dzika. Tyle tylko, że poprzez WSPÓŁPRACĘ z myśliwymi (nie mylić z PZŁ) i stworzenie merytorycznego planu działań można by osiągnąć lepsze efekty w krótszym czasie i za ułamek kosztów.

Na podstawie badań i obserwacji jakie można wyciągnąć kluczowe wnioski w zakresie rozprzestrzeniania się wirusa zarówno u dzików jak i u świń? 

Wbrew początkowo propagowanemu twierdzeniu ASF nie jest chorobą silnie zakaźną. Nie szerzy się na tyle szybko by możliwe było samoistne wygaśniecie ogniska choroby wśród dzików poprzez zarażenie i wymarcie całej populacji. Wpływa na to nie tylko relatywnie wolne szerzenie zakażeń, ale także śmiertelność istotnie niższa od deklarowanej przez autorytety na poziomie 100%. Wirus szerzy się tym wolniej im niższe zagęszczenie populacji, a główną rolę w trwaniu choroby przyjmują tusze padłych zwierząt. Doświadczenia laboratoryjne wskazują na to, że krew, kał i mocz zakażonych – chorych zwierząt utrzymuje zakaźność dużo krócej. Świnie wprowadzane do kojców po chorych świniach zarażały się jeszcze w 3 dniu, natomiast w 7 już nie. Niemniej istotny jest fakt, że pomimo wielu intensywnych poszukiwań nie potwierdzono występowania nosicieli trwale zakażonych. To oznacza, że po przeżyciu choroby dzik czy świnia uzyskują odporność (prawdopodobnie trwałą) i nie są podatne na powtórne zakażenie, ale też nie są zdolne by samemu zakażać. Istotne wnioski dotyczą też ekologii wirusa w środowisku. Występują wyraźne, okresowe wzrosty liczby zachorowań.

sejfy.pl

U trzody chlewnej liczba ognisk wzrasta mniej więcej od okresu dojrzałości żniwnej rzepaku zatem można doszukiwać się powiązań z rozpoczęciem żniw i zwiększoną łatwością transmisji. U dzików natomiast wyraźna zwyżka przypadków występuje w miesiącach zimowych, a związek tego z większą trwałością i dłuższą zakaźnością tusz padłych chorych dzików jest ostentacyjny. Ostentacyjne jest także ignorowanie tej wiedzy przez organy odpowiedzialne za zwalczanie ASF. Nie wolno pominąć też drogi rozprzestrzeniania się choroby z chlewni do chlewni. Wiąże się ona i wynikać musi z niedostatecznego nadzoru nad przemieszczaniem zwierząt z gospodarstwa do gospodarstwa. Ten natomiast jest niedostateczny, bądź iluzoryczny z powodu błędów systemowych. Można powiedzieć, że wszystko rozbija się o pieniądze, ale bezpośrednim problemem może być to, że niektórzy lekarze urzędowi mogą nie dopełniać wszystkich procedur, a niektórzy lekarze powiatowi tego nie dostrzegają. Wszyscy natomiast żyją w przeświadczeniu, że standardy są zachowane na najwyższym poziomie, a jeśli ASF się zdarzy, to wina albo rolników, albo myśliwych…

Z ważnych badań wskazać trzeba na potwierdzenie kanibalizmu (praca Cukor i inni), jak i potwierdzenie interakcji innych niż kanibalizm ale wystarczających do przenoszenia zakażenia z truchła na żywego dzika (praca Probst i inni).

Czy narzucone obowiązki związane z bioasekuracją, a także ograniczenia związane z obrotem mięsa w strefach zagrożenia faktycznie stanowią filar skutecznej walki z ASF? 

To jest mechanizm zbliżony do sygnalizowanej przeze mnie gry pozorów dotyczącej relacji pomiędzy lekarzami powiatowymi, a urzędowymi. Tu natomiast stronami są lekarze powiatowi i myśliwi. Narzucone aktami prawnymi normy dotyczące bioasekuracji w związku z wykonywaniem odstrzału są niezwykle rozbudowane. Do tego stopnia, że pewnie istotny procent myśliwych zaprzestał w ogóle polowania na dziki – jako obarczonego zbyt dużą ilością ograniczeń. Oczywiście istnieją jeszcze dwie inne grupy – jedna, która rzetelnie przestrzega wszystkich wysublimowanych zapisów i druga, która podchodzi w sposób mniej rygorystyczny. PLW teoretycznie nadzoruje, myśliwi teoretycznie przestrzegają, a na koniec i tak nie ma to żadnego znaczenia. Dlaczego? A dlatego, że odsetek dzików dodatnich wśród odstrzelonych nie sięga nawet procenta. Co więcej zaliczają się tu nie tylko dziki faktycznie chore, ale też wspomniani wcześniej ozdrowieńcy którzy de facto nie zarażają.

To gdzie może tkwić problem?

Co do zasady wymaga się, by pod ryzykiem szerzenia choroby przez krew tego niespełna 1% dzików, każdy po odstrzeleniu pakowany był bezzwłocznie w szczelny pojemnik lub worek foliowy i usuwany ze środowiska do miejsc specjalnie wyznaczonych. Dopilnowywaniem tego zajmuje się PLW. Jednocześnie ten sam PLW po zgłoszeniu padłego dzika (a odsetek zakażonych oscyluje wśród nich w okolicach 70%) wcale go nie usuwa, a nawet czasami go nie zabezpiecza. Pobiera tylko próbki (czasem dopiero kilka dni po zgłoszeniu) i pozwała truchłu leżeć w otwartym środowisku, aż do uzyskania wyniku (kolejnych kilka dni), po czym rozpoczyna procedurę szukania właściwej osoby gotowej to truchło usunąć. Przez ten czas z truchłem swobodny kontakt zachowują zwierzęta dzikie – w tym żywe jeszcze dziki. Sam prowadziłem obserwację, gdzie ponad miesiąc od zgłoszenia padłego dzika – zwierzę pozostawało nieusunięte! Co najbardziej zaskakujące, wiedzą tą podzieliłem się z najwyższymi władzami Inspekcji Weterynaryjnej, członkami Sejmowej Komisji Rolnictwa, a nawet pełnomocnikiem Rządu do spraw zwalczania ASF, wiceministrem w resorcie Rolnictwa i Rozwoju Wsi Panem Kołakowskim. Mimo tej wiedzy nie widać żadnych konkretnym działań naprawczych w tym procesie. To tyleż zaskakujące co zasmucające.

Reasumując – obowiązki nakładane na myśliwych w zakresie bioasekuracji mają znikome znaczenie wobec ogromnej presji wirusa w środowisku wynikającej wprost z polityki Ministerstwa RiRW

No ale przecież pracownicy ministerstwa, czy PLW nie odejdą od biurek i nie będą szukać padłych dzików?

Oczywiście, że nie i nikt tego raczej nie oczekuje. Zresztą nawet akcję z wykorzystaniem wojska przynoszą mierne efekty. W poszukiwaniu truchła dzików sprawdzają się natomiast specjalnie ułożone psy myśliwskie, na co od wielu miesięcy próbuje zwrócić uwagę mój kolega Krzysztof Patalon. W Polsce jest to dość mało powszechna praktyka, jednak u naszych zachodnich sąsiadów stanowi priorytet walki z ASF. Zespół Krzyśka z sukcesem przeprowadził już wiele akcji z wykorzystaniem psów myśliwskich, również we współpracy z niektórymi WIW-ami. Obserwacje Czechów, Niemców i nasze pokazują, że do bardzo świeżego truchła dziki nie podchodzą, tak więc gra jest warta „świeczki”. Warto zatem wspierać i kibicować tym WIW-om, które będą angażować się w treningi i szkolenia psów myśliwskich pod kątem ASF, jednakże to wymaga nakładów finansowych.

Nie sposób nie zauważyć, iż ciężar odpowiedzialności za walkę z chorobą spadł na barki głównie myśliwych i rolników. Czy Twoim zdaniem są to właściwi adresaci? 

Są to niezbędne ogniwa łańcucha który może powstrzymać chorobę. Ale jak to w łańcuchu – o jego mocy, czy efektywności decyduje najsłabsze ogniwo. Najsłabszym ogniwem według mnie jest dzisiaj Ministerstwo, a co za tym idzie osoby odpowiedzialne w Inspekcji Weterynaryjnej. Podkreślam, że nie chodzi tu o pracę szeregowych inspektorów – oni bardzo często pracują najciężej jak mogą i w dobrej wierze. To troszkę jak w łowiectwie. To te dolne szeregi wykonują najbardziej rzetelną i przydatną pracę. Te górne, różnie…

Jakich w takim razie działań Twoim zdaniem brakuje, które pomogłyby skuteczniej minimalizować rozprzestrzenianie się wirusa?

Jeśli miałbym ograniczyć wypowiedź do dwóch spraw – powiedziałbym sprawny system wykrywania i usuwania truchła padłych dzików, gruntowna modernizacja oraz usprawnienie urzędowego nadzoru weterynaryjnego nad przemieszczaniem trzody chlewnej.

Dalsze rozważania to temat rzeka. Zasygnalizuję tylko że strategie urzędników państwowych dotyczących działań z zakresu łowiectwa balansują przeważnie pomiędzy „niemożliwe”, a „niepotrzebne”. Chciałbym także zwrócić uwagę, że możliwy jest podział kraju na strefy za pomocą określonych barier i  stopniowe zwalczanie ASF w poszczególnych obszarach. Tak zwany płot na granicy białoruskiej może być tu pomocą.

Maciej Perzyna
Polub artykuł

Michał Budzyński